🪀 Aktorzy Z Filmu Gwiezdne Wojny

Lucasfilm oficjalnie zapowiedział, że poza kolejnymi częściami Sagi dostaniemy też spin-offy, czyli samodzielne filmy o jakichś postaciach z uniwersum "Gwiezdne Wojny". Oto nasi faworyci.

Przeczytaj w weekend Jeśli jednak chcesz oglądać Gwiezdne wojny zgodnie z porządkiem wyznaczonym przez rozgrywające się w nich wydarzenia, to odpowiednia kolejność wygląda tak: Epizod I: Mroczne widmo. Epizod II: Atak klonów. Epizod III: Zemsta Sithów. Epizod IV: Nowa nadzieja. Epizod V: Imperium kontratakuje. Epizod VI: Powrót Jedi. Luke Skywalker to jedna z głównych postaci z serii Gwiezdne Wojny. Luke Skywalker to syn Anakina Skywalkera i Padme Amidali oraz starszy o kilka minut brat Lei Organy.Urodził się w 19 BBY na Polis Massa,lecz w obawie przed jego ojcem został ukryty na Tatooine, gdzie się wychował. Jego matka zmarła kilka minut po jego narodzinach. Wrzucamy najnowsze premiery filmowe Gwiezdne Wojny: Część VIII – Ostatni Jedi film 2020 zalukaj do obejrzenia bez limitu transferu w bardzo dobrej jakości. Radzę zaglądać na naszą stronę regularnie, ponieważ systematycznie dodawane są nowe filmy i seriale Gwiezdne Wojny: Część VIII – Ostatni Jedi cały film. Anakin Skywalker znany również jako Darth Vader - były rycerz Zakonu Jedi oraz członek Najwyższej Rady, wybraniec mocy oraz także mroczny lord Sithów. Urodzony jako niewolnik w 41 BBY będący efektem poczęcia przez Moc jego matki - Shmi - stał się legendarną postacią w całej galaktyce. Urodził się na Tatooine, pustynnej planecie na zewnętrznych rubieżach. On i jego matka byli Po wydaniu Gwiezdnych wojen: Część VIII, Ostatni Jedi, Lucasfilm i Walt Disney Firma ogłosiła świetną wiadomość. Reżyser Rian Johnson przywróci własną trylogię Gwiezdnych wojen. Wcześniej Johnson spotkał się z intensywnymi komentarzami fanów Gwiezdnych Wojen w Read more… Dee Bradley Baker (klony) oraz James Arnold Taylor (Obi-Wan Kenobi) uczestniczyli w Emerald City Comic-Con. Jak informuje portal The Direct, w czasie wydarzenia aktorzy ujawnili, iż Wojny klonów były rozwijane ze sporym wyprzedzeniem. Przez to artyści zdążyli nagrać swoje kwestie nie tylko do niedokończonego 6. i anulowanego 7. sezonu Niektórym z aktorów, którzy zagrali w kultowej sadze, zawodowo się powiodło tak jak Harrisonowi Fordowi. Inni, jak Mark Hamill, zostali zapomniani lub grają w drugorzędnych produkcjach. Zobacz obsadę "Gwiezdnych wojen" – jak wyglądają dziś, a jak wyglądali kiedyś aktorzy. 10 Zobacz galerię Bulls Press, East News. Film „Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy” wszedł już na ekrany amerykańskich kin, natomiast jego polska premiera odbędzie się 18 grudnia. Jimmy Fallon zaprosił obsadę filmu do wykonania kultowego motywu otwierającego „Star Wars”. Aktorzy, Fallon i towarzyszący mu zespół The Roots odtworzyli a cappella ścieżkę dźwiękową z Postacie z filmu Pixara z franczyzy Auta- Auta 3. Gwiezdne wojny: część I – Mroczne widmo; Gwiezdne wojny: część II – Atak klonów Wielkimi krokami zbliża się jedna z najbardziej wyczekiwanych premier filmowych tego roku - nowa część z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie - 5 powodów Wydanie Blu-ray. Wyprawę rozpoczyna dodatek Za kulisami Przebudzenia Mocy: filmowa podróż. Materiał wideo podzielony został na cztery części, a twórcy (ku własnemu zabawnemu zaskoczeniu) odkrywają w nim wszystkie tajemnice nowej części Gwiezdnych wojen. Po krótkim wstępie następują opowieści, które przeprowadzają nas przez uSIFT. Jak wszyscy wiemy Star Wars, praktycznie z miejsca, stało się jedną z najpopularniejszych marek wszech czasów. Cała saga zarobiła miliardy dolarów z samej tylko dystrybucji kinowej (o wszelkich pozafilmowych franczyzach związanych z Gwiezdnymi wojnami już nie wspominam. Ze swoich postaci uczyniła obiekty kultu milionów fanów na całym świecie, a z aktorów wcielających się w te postaci uczyniła gwiazdy. Ale nie takie klasyczne gwiazdy. Raczej postaci, które nierozerwalnie i na zawsze będą związane z bohaterami, jakich przyszło im zagrać. Najgorzej mieli aktorzy z pierwszej, klasycznej trylogii Gwiezdnych wojen. Szał nowości i przecierania nowych szlaków w kinie rozrywkowym sprawił, że Luke Skywalker, Han Solo, Księżniczka Leia, Darth Vader czy Ben Kenobi stali się autonomicznymi bytami w masowej wyobraźni, żyjącymi własnym życiem. Mark Hamill, Carrie Fisher czy nawet legendarny Alec Guinness stali się co najwyżej nośnikami czy wręcz inkubatorami tych Harrisonowi Fordowi udało się (i to ze zwielokrotnioną skutecznością), wyłamać z klątwy chyba za wszystkich innych aktorów. Ten zrobił oszałamiającą karierę zarówno w dramatach i filmach akcji. W tym wziął przecież udział w drugiej przebojowej franczyzie, czyli Indianie Jonesie. Carrie Fisher i Mark Hamill, poza rolami na drugim planie w większości nieznaczących produkcjach, nie zaznali większej sławy po premierze Powrotu Jedi. Dopiero przy okazji Przebudzenia Mocy wróciło większe zainteresowanie świata i mediów skierowane w ich stronę. Jednak ponownie dotyczyło ono postaci Luke’a i Lei. Kiedy po 16 latach na ekrany kin powróciły Gwiezdne wojny w postaci trylogii prequeli podejście do obsady było zgoła zatrudniono jako odtwórców głównych rol, jak przy oryginalnych Star Wars, debiutantów bądź początkujących aktorów, o których nikt wcześniej nie słyszał. Zamiast tego sięgnięto po świetnych aktorów z niemałym dorobkiem i przeważnie związanych wcześniej z ambitniejszymi produkcjami. Ewan McGregor, Liam Neeson oraz Natalie Portman znani i szanowani byli jeszcze przed udziałem w Mrocznym widmie i jego kontynuacjach. Oczywiście udział w prequelach pomógł zrobić z nich megagwiazdy znane na całym świecie, ale nie są oni aktorami skupionymi na pogoni za popularnością. Co ciekawe, udział w Gwiezdnych wojnach w ich przypadku nie miał, tak na dobrą sprawę, większego wpływu na ich dalszą trylogia prequeli dobiegła końca w 2005 roku, wraz z Zemstą Sithów, każde z nich powróciło na wcześniej obraną ścieżkę kariery, dalej grając w ambitniejszych, mniej bądź bardziej niszowych, filmach, raczej nie wracając już do wielkich widowisk. Portman zahaczyła jeszcze po drodze o uniwersum Marvela, grając obiekt miłosny w dwóch pierwszych "Thorach". McGregor również co jakiś czas dostawał propozycje w komercyjnych filmach. Liam Neeson na stare lata został gwiazdą kina akcji, ale Gwiezdne wojny nie odegrały w tym kontekście większej jeszcze na resztę obsady prequeli, ani Jake Lloyd wcielający się (całkiem udanie) w młodego Anakina Skywalkera ani Ray Park, grający jedną z nielicznych postaci z epizodów I-III, które stały się kultowe, czyli Dartha Maula, wielkich karier nie zrobili. Ray Park wprawdzie dostał parę propozycji kaskaderskich oraz epizodycznych ról (zagrał m. in. Toada w pierwszych "X-Menach"), ale niedługo potem słuch o nim wcielający się starszego Anakina, do bólu drewniany Hayden Christensen, nie ostał się w Hollywood. Choć akurat w jego przypadku to całkiem uzasadniona decyzja. Przy nowym rozdaniu, w epizodach VII-IX, Disney postanowił wymieszać zarówno podejście z oryginalnej trylogii oraz z prequeli. W obsadzie Przebudzenia Mocy znaleźli się więc i debiutanci (Daisy Ridley), i początkujący aktorzy z niewielkim dorobkiem (John Boyega) jak i ambitne młode gwiazdy kina niezależnego (Adam Driver, Oscar Isaac czy Domhnall Gleeson). I trudno przewidzieć, jak potoczą się losy początkujących gwiazd, czyli Daisy Ridley i Johna która weszła od razu na najgłębszą z możliwych wodę (Przebudzenie Mocy to jej pierwszy film) na dobrą sprawę, pomiędzy epizodem VII a VIII zagrała jedynie jedną z wielu postaci w nowej wersji Morderstwa w Orient Expressie. Film nawet nieźle sobie radzi w kinach, ale nie sposób nazwać go wielkim Boyega jeszcze przed Przebudzeniem Mocy zagrał w Ataku na dzielnicę. To film, który w pewnych kręgach stał się dość popularny, ale mimo wszystko to raczej niszowa produkcja. Poza tym zagrał w dramacie Detroit, który premierę w USA miał w 2017 roku, oraz w The Circle. Krąg, który stał się sporą klapą, a po Ostatnim Jedi zobaczymy go w sequelu Pacific Isaac czy Gleeson są w lepszej sytuacji o tyle, że podobnie jak w przypadku McGregora i Neesona, dość świadomie zbudowali oni swoje kariery jeszcze przed Gwiezdnymi wojnami. Po zakończeniu trylogii będą mogli powrócić do kręcenia bardziej niszowych Driver z tej całej trójki był chyba najbardziej znany. Jego kariera złapała wiatru w żagle niedługo po tym, jak zadebiutował w kinie (w filmie J. Edgar). Serial Dziewczyny sprawił, że stał się on bożyszczem całkiem niemałej grupy fanów produkcji HBO z Leną nim i po Oscarze Isaacu najbardziej widać, że Gwiezdne wojny pozostaną raczej bez wpływu na ich kariery, gdyż znajdują się oni w zupełnie innej stratosferze. Driver pomiędzy Przebudzeniem Mocy a Ostatnim Jedi zagrał u Jima Jarmuscha w Patersonie oraz u samego Martina Scorsese w Milczeniu. Oscar Isaac z kolei u George’a Clooneya w Suburbiconie, a za kilka miesięcy zobaczymy go w Unicestwieniu Alexa dobrą sprawę niełatwo jest przewidzieć, jak potoczą się losy Daisy i Johna. Dziś w sumie kino rozrywkowe (i w ogóle kino) wygląda inaczej niż w 1977 roku. Być może oboje zostaną jakoś sensownie wyeksploatowani. Sytuacja Ridley przypomina mi trochę Keirę Knightley, która zaczęła od Piratów z Karaibów, potem zagrała w paru komediach i filmach kostiumowych, po czym po 30-tce jej kariera trochę to obecnie wróżenie z fusów. Pozostaje nam czekać na premierę Ostatniego Jedi, a potem IX epizodu Gwiezdnych wojen i zobaczyć, jak potoczą się losy aktorów występujących w gwiezdnej pewno jest to dość specyficzna seria. Potrafi zwabić do siebie aktorów ze wszystkich pokoleń i gatunków, ale też dość niewdzięcznie się z nimi obejść. Domyślam się, że sama praca na planie tej machiny jest wartościowym doświadczeniem dla każdego aktora. Natomiast traktowanie Star Wars jako trampoliny do sławy to dość ryzykowne przedsięwzięcie. Przygody Luke’a Skywalkera i spółki były moim oczkiem w głowie od momentu, kiedy obejrzałem Epizody IV-VI gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych. Całą trylogię szybko znałem na pamięć, puszczając ją w kółko z kaset VHS, zatem ogrywanie kolejnych gier ze świata „Gwiezdnych Wojen” było naturalną koleją rzeczy. Zarówno na komputerach, konsolach, jak i automatach arcade wszędzie, gdzie tylko mogłem, sprawdzałem kolejne tytuły. Ależ w nich się działo: kosmiczne bitwy między siłami Rebelii i Imperium, pojedynki na miecze świetlne, przedzieranie się przez korytarze pełne szturmowców oraz popiskiwanie R2D2. To były setki godzin przegranych z wypiekami na twarzy, które warte są przypomnienia. I tak powstała poniższa lista dziesięciu moich najważniejszych wspomnień związanych z grami z tego uniwersum. The Empire Strikes Back (1982) Ta gra kupiła mnie okładką, na której imperialna maszyna AT-AT majestatycznie kroczyła w kierunku bazy rebeliantów na mroźnej planecie Hoth, a mały Snowspeeder strzelał do niej z laserowych działek. Doskonale kojarzyłem tę scenę. W końcu regularnie oglądałem początkowy fragment „Imperium kontratakuje” przyniesiony zresztą na kasecie wideo z giełdy. Garażowy lektor czytał w nim nazwę Eskadry Łotrów jako „Wiedźmy” albo „Szelmy”. Tyle wystarczyło, żeby moja młodzieńcza wyobraźnia weszła na najwyższe obroty. Wreszcie mogłem chwycić za joystick i sprawdzić się jako pilot Rebelii! Przy okazji to była jedna z pierwszych oryginalnych gier, jakie widziałem na własne oczy. W dodatku na rzadko spotykany u nas sprzęt, czyli Atari 2600. Jako że było to w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, konsola miała już wtedy kilka lat na karku i oprawa The Empire Strikes Back trąciła myszką. Tym bardziej, że gdzieś tam na horyzoncie widziałem już pierwsze gry na Amigę. Cała grafika była umowna, chociaż delikatny efekt paralaksy tła potrafił zwrócić na siebie uwagę. Prosta produkcja zamknięta w 4-kilobajtowym (!) kartridżu przypominała mi zręcznościowy hit Defender i nawet działała w podobny sposób. Zamiast dziesiątków wrogich statków trzeba było jednak zniszczyć jedną konkretną maszynę, czyli AT-AT. Trochę powtarzalnego latania połączonego ze strzelaniem i w zasadzie tyle. Ale była w tym jakaś magia, czysta frajda z obcowania z grą z ulubionego filmu science fiction. Star Wars (1983) Musiało minąć sześć lat od kinowej premiery, zanim „Nowa nadzieja” doczekała się swojej pierwszej komputerowej adaptacji. Ale warto było czekać, ponieważ fani wreszcie dostali możliwość wskoczenia do kokpitu X-Winga i samodzielnego zmierzenia się z potęgą Imperium. Tytuł nazwany po prostu Star Wars dostępny na automatach (z późniejszymi portami na komputery domowe) okazał się niesamowitym spektaklem trójwymiarowej wektorowej grafiki, muzyki Johna Williamsa i dynamicznej akcji dziejącej się na ekranie. Gra bazowała na finalnych scenach „Nowej nadziei” rozgrywających się podczas nalotu na Gwiazdę Śmierci. Trzy etapy obejmujące walkę z myśliwcami TIE, niszczenie dział na powierzchni i wreszcie szalony lot w szybie stacji bojowej stanowiły esencję tego, co wiązało się z filmem Lucasa. Powiedzmy szczerze: każdy chciał poczuć się jak Luke Skywalker odpalający torpedy w kierunku wąskiego szybu wentylacyjnego, a ta gra dawała te emocje. Zresztą oryginalny automat arcade w wersji tzw. Deluxe przypominający kokpit gwiezdnego myśliwca z dużym ekranem i solidnymi głośnikami, z których dobiegał głośników głos Bena „Use the Force” to było coś niesamowitego! Muszę przyznać, że kilka wersji tej gry przeniesionej na 8-bitowce również trzymało poziom. Chociaż rozgrywka była relatywnie krótka, chęć śrubowania wyników i próby rywalizacji na coraz wyższych poziomach trudności działały jak magnes. Super Star Wars (1992) Jeśli by spojrzeć na poziom frustracji, jakie może zaoferować gra, Super Star Wars ze SNES-a plasuje się na szczycie listy. Ten tytuł, a w zasadzie cała trylogia, należą do gier, które jednocześnie kocham i nienawidzę. Przekombinowane, trudne i niewybaczające błędów. Koszmar gracza. Gdyby dotyczyło to innych produkcji, pewnie nie zainteresowałbym się nimi na dłużej. Tymczasem tutaj raz, że miałem do czynienia z „Gwiezdnymi Wojnami”, a dwa wszystkie części SSW miały w sobie to coś, co nie pozwalało człowiekowi oderwać się od ekranu. Ich siłą napędową była różnorodność. Odwzorowano wszystkie ważne sceny z filmu, wiele z nich interpretując w dość ciekawy sposób. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. W jednej chwili wspinałem się Luke’em na wielki pojazd handlarzy droidów na planecie Tatooine, żeby za moment pędzić śmigaczem po pustyni w kierunku Mos Eisley, a jeszcze później wskoczyć w futro Chewiego i strzelać z laserowej kuszy do szturmowców. Intensywność wrażeń na piątkę. Pozostałe dwie części trylogii opierały się na podobnym schemacie, czyli dużo biegania i strzelania poprzeplatanego sekcjami za sterami różnych pojazdów. Szczególnie dobrze wypadło Super Empire Strikes Back ze swoim kapitalnie przygotowanym etapem rozgrywającym się na Hoth. Pilotowanie Snowspeedera podczas obrony bazy przed nacierającymi siłami Imperium pokazane w ujęciu 2,5D (SNES-owy tryb Mode 7) to klasa sama dla siebie. Prawdziwa 16-bitowa perełka. X-Wing (1993) Dla tej produkcji gotów byłem zdradzić „Przyjaciółkę”, tak świetnie wyglądała. Gdzieś tam po cichu liczyłem, że skoro na Amigę 500 wydano port Wing Commandera (kiepski, ale jednak), to świeży hit od LucasArts też jakoś zmieści się choćby na 10 dyskietkach. Jednak postęp techniczny był nieubłagany i rozbudowane gry hulały tylko na PC, więc w końcu i ja przesiadłem się na blaszaka. Powiem wam: było warto jak diabli, bo X-Wing pochłonął mnie bez reszty. Świetnie przygotowany kosmiczny symulator, w którym mogłem stanąć po stronie Rebelii i walczyć z potężnym Imperium, pilotując statki znane z filmowej trylogii. Szybkim A-Wingiem toczyłem zacięte pojedynki z wszelakimi odmianami maszyn typu TIE, bombowcem Y-Wing niszczyłem silnie opancerzone jednostki wroga, a tytułowym X-Wingiem wspierałem swoją flotę w najtrudniejszych bitwach. Oprócz dobrego refleksu musiałem wykazać się sprytem przy zarządzaniu systemami statków (tarcze, lasery, silnik), przerzucając zasoby energii tam, gdzie były najbardziej potrzebne. Misje zostały świetnie zaprojektowane i spięte w fabularną kampanię z wieloma zadaniami pobocznymi, motywując tym samym do wyciskania z gry ostatnich soków. I to wszystko podane w szybkiej grafice 3D i systemie iMuse, dzięki któremu muzyka zmieniała się w zależności od intensywności akcji na ekranie. Jedyny minus X-Winga to sterowanie, a konkretnie konieczność posiadania joysticka, co w przypadku PC nie należało do oczywistości. Granie na samej klawiaturze było cholernie trudne i frustrujące. Żeby zostać asem lotniczym ruchu oporu, należało bezwzględnie zakupić drążek. Rebel Assault (1993) Prawdopodobnie najbardziej kontrowersyjna gra w tym zestawieniu, należąca do gatunku interaktywnych filmów ze wszystkimi wadami takiego rozwiązania. Rozgrywkę spłycono głównie do sterowania celownikiem na ekranie i strzelania do przeciwników. Akcja leciała jak po szynach po z góry przygotowanej ścieżce, a nad właściwą zabawą dominowało oglądanie scenek przerywnikowych. Co więc tak mocno utkwiło mi w pamięci w związku z Rebel Assault? Oczywiście oprawa. Kiedy gra ukazała się w 1993 roku, wyglądała obłędnie. Mnóstwo prerenderowanej grafiki, niesamowite modele statków kosmicznych (dużo lepsze niż proste bryły 3D) i dźwięk w wysokiej jakości z mnóstwem samplowanej mowy powodowały, że miałem wrażenie uczestnictwa w kolejnej odsłonie filmu. Lot w polu asteroid czy atak na Gwiazdę Śmierci nigdy wcześniej nie wyglądały tak dobrze, jak tutaj. Ponad 400 MB danych na krążku robiło wrażenie tym bardziej, że były to czasy, kiedy dyskietkowe tytuły pozostawały w powszechnym obiegu. Koledzy tłumnie przychodzili oglądać fajerwerki, jakie oferowała technologia CD-ROM. Posiadacze PC z miejsca planowali zakup nowego typu napędu, a właściciele Amig czuli się, jakby ktoś wbił im ostatni gwóźdź do trumny. Druga część wydana dwa lata później oferowała z grubsza to samo, tyle że miejsce rysowanych postaci zajęli prawdziwi aktorzy. Tym samym po raz pierwszy od „Powrotu Jedi” nakręcono nowe sceny do uniwersum „Gwiezdnych Wojen”. Dark Forces (1995) Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zapowiedź Dark Forces, czułem, że spełnia się mój najwspanialszy sen gracza. Produkcja oparta o widok FPP à la Doom w połączeniu z klimatem „Gwiezdnych wojen”? To nie mogło się nie udać! I rzeczywiście: kiedy wreszcie odpaliłem ten świeży hit od LucasArts, byłem już pewien, że gra trafiła idealnie w moje oczekiwania. Otrzymałem osobną pełnoprawną historię rozgrywającą się obok filmowych wydarzeń gdzieś pomiędzy epizodem IV a V. Główny bohater Kyle Katarn okazał się klawym gościem, który wspomagał rebeliantów w poszukiwaniu ukrytej placówki Imperium, gdzie szkolono elitarne jednostki Dark Trooperów. W fabułę wpleciono Dartha Vadera, Jabbę oraz Bobę Fetta występującego w roli jednego z przeciwników. Nie muszę dodawać, że przy takim pojedynku emocji nie brakowało. Zresztą pamiętnych momentów było mnóstwo, jak choćby wymiana ognia z zastępami szturmowców, kiedy używałem przeciwko nim ich własnej broni w postaci karabinu E-11. Dźwięk wystrzałów z niego mocno kojarzy się z filmową trylogią. Dark Forces nie było zwyczajnym klonem Dooma. Poszło o krok dalej, przecierając kolejne szlaki w gatunku FPS-ów. Miało techniczne nowinki w postaci rozglądania się w górę i dół, wciągającą fabułę obrazowaną przez scenki przerywnikowe, świetny balans między dużą dawką strzelania i kombinowania ze strategią przy przechodzeniu etapów. To było niczym ogrywanie tytułu, który spokojnie mógłby istnieć pod postacią kinowego spin-offu głównej serii. Jedi Knight: Dark Forces II (1997) Odkąd pamiętam w grach komputerowych bazujących na „Gwiezdnych wojnach” zawsze chciałem znaleźć odzwierciedlenie dwóch istotnych dla mnie rzeczy znanych z filmowej trylogii. Pierwszą była możliwość udziału w kosmicznych bitwach podczas pilotowania rebelianckich statków, co z nawiązką spełnił X-Wing wydany na PC. Druga sprawa to pojedynki na miecze świetlne. Wprawdzie takowe występowały w stareńkim Jedi Arena (jeszcze na Atari 2600), a później w serii Super Star Wars, ale brakowało im większej głębi. Rzekłbym, że nie czułem w tych tytułach oddania należnego szacunku dla tej kultowej broni. Musiałem więc poczekać do roku 1997, kiedy pojawił się Jedi Knight: Dark Forces II. Główny bohater Kyle Katarn, znany już z poprzedniej części, odkrył w sobie zadatki na prawdziwego Jedi, w związku z czym z przeciwnikami rozprawiał się nie tylko za pomocą blastera, ale przede wszystkim miecza świetlnego. Wyprowadzanie ciosów i parowanie laserowych strzałów uwalniało niesamowite pokłady grywalności. I to w fantastycznej jak na owe czasy grafice, wykorzystującej nowe akceleratory 3D, połączonej ze wstawkami filmowymi, w których grali prawdziwi aktorzy (solidny występ Jasona Courta w roli Kyle’a Katarna). Właśnie na to czekałem tyle lat! Dark Forces II jako pierwsza produkcja z serii „Star Wars” pozwalało mi podążać ścieżką rycerza Jedi, który potrafił używać Mocy oraz miał wybór opowiedzieć się po jej jasnej lub ciemnej stronie. Nie powiem – granie jako sprzymierzeniec Sithów było bardzo kuszące… Episode 1: Racer (1999) Premiera „Mrocznego widma” w 1999 roku pozostawiła mi spory niedosyt. Niby „Gwiezdne wojny” wracały, chociaż nie na miarę moich oczekiwań. Film w kilku miejscach się bronił, ale pamiętne wpadki z postacią Jar Jar Binksa na czele są wręcz niewybaczalne. Oficjalna gra oparta na wydarzeniach ze srebrnego ekranu pojawiła się na PlayStation mniej więcej w tym samym czasie i też okazała się, delikatnie mówiąc, przeciętna. I nagle jakby spod ziemi wyrósł Episode 1: Racer. Kto by przypuszczał, że wyścigi w świecie „Gwiezdnych Wojen” okażą się strzałem w dziesiątkę? Spece z LucasArts wzięli na warsztat jedną z niewielu dobrych scen z filmu, czyli zawody podów, będących w skrócie połączeniem gondoli i dwóch potężnych silników. Takie rydwany w klimacie SF. Episode 1: Racer ogrywałem na konsoli Nintendo 64 i było to fantastyczne doświadczenie głównie za sprawą nietypowo rozplanowanego sterowania. Gra miała opcję (o dziwo ukrytą!) korzystania z dwóch joypadów jednocześnie. W każdym z nich analogowa gałka służyła do kierowania jednym z silników: osobno lewym i prawym. Płynęły z tego zupełnie nowe doznania. Początkowo trudno mi było opanować pojazd, ale po odpowiednim treningu szalałem po galaktycznych trasach, pracując wręcz całym ciałem i przechylając się na różne strony podczas karkołomnych manewrów na ekranie. Pewnie moje wygibasy wyglądały co najmniej dziwnie, ale przecież walczyłem o tytuł najlepszego ściganta w galaktyce! Rogue Leader (2001) Atak rebeliantów na pierwszą Gwiazdę Śmierci i bitwa na planecie Hoth to dwa najbardziej eksploatowane motywy w grach z serii „Star Wars”. Wcześniej wspomniałem już kilka niezłych tytułów wykorzystujących te widowiskowe sceny, ale to, co pokazało Rogue Leader na konsoli GameCube, było wkroczeniem na zupełnie nowy poziom wrażeń. Śmiem twierdzić, że w momencie jej premiery żadna inna gra z tego uniwersum nie wyglądała lepiej. Było na co popatrzeć: obłędnie płynna animacja, kiedy X-Wing śmigał tuż nad powierzchnią imperialnej stacji bojowej, czy pompujące adrenalinę przeloty pod brzuchami maszyn AT-AT powodowały autentyczny opad szczęki. Każda misja stanowiła niesamowity spektakl, podczas którego wokół mnie toczyły się starcia wielu jednostek. Czarną pustkę kosmosu przecinały wstęgi laserowych wystrzałów, wielkie krążowniki eksplodowały, trawiąc ekran morzem ognia, a z głośników dobiegały okrzyki skrzydłowych. Bo w tej grze nie byłem skazany sam na siebie. Zgodnie z tytułem Rogue Leader do mojej dyspozycji pozostawiali inni piloci, czekający na wydanie rozkazów. To otwierało nowe możliwości taktyczne. Skrzydłowi czym prędzej udawali się we wskazane miejsce, żeby rozbić w pył myśliwce TIE, osłaniali moje plecy albo posłusznie wycofywali się na bezpieczne pozycje. Kapitalna sprawa. Ta produkcja wyrwała mi szmat czasu z życiorysu i zawsze świetnie się przy niej bawiłem. Ba! Nadal spędzam przy niej czas. To się nazywa piękna emerytura dla gry wideo. Knights of the Old Republic (2003) Jeśli miałbym wskazać jedną gwiezdnowojenną grę, która swoim rozmachem przyćmiła wszystkie wcześniejsze produkcje, to postawiłbym właśnie na KOTOR. Ten tytuł był ze wszech miar wielki: liczba planet, bohaterów czy bogactwo wyposażenia sprawiało, że miałem przed sobą niesamowicie rozbudowaną samodzielną opowieść, w którą można było wsiąknąć na dziesiątki godzin. Autorzy z BioWare podjęli dobrą decyzję, umieszczając akcję 4000 lat przed wydarzeniami z „Nowej nadziei”. Dało im to swobodę w tworzeniu fabuły pełnej zaskakujących zwrotów i pobocznych wątków oraz całej plejady nowych postaci. Wielką przyjemnością było uczestnictwo w tym precyzyjnie wykreowanym świecie, niby zupełnie świeżym i dalekim od filmowych wątków, ale jednak jakby znajomym, gdzie łatwo dało się odnaleźć. KOTOR miał dobre wzorce, jeśli chodzi o mechanikę, którą oparto na popularnym systemie d20. Jako wieloletni fan papierowych RPG czułem się jak ryba w wodzie, poruszając się wśród znanych mi zasad panujących w świecie gry. Zapoczątkowana wcześniej w Jedi Knight możliwość wyboru ścieżki między jasną a ciemną stroną mocy pozwalała decydować o rozwoju fabuły, odkrywając tym samym różne wątki. Ilość pracy włożona w przygotowanie linii dialogowych zależnych od sytuacji była jak na tamte czasy olbrzymia. Zresztą gdzie nie spojrzałem, widziałem duże przywiązanie twórców do detali, jak ślady butów pozostawiane na piaskach Tatooine czy trawa uginająca się pod stopami postaci na Kashyyyk. KOTOR to jedno z moich najwspanialszych wspomnień jako gracza w ogóle. Prawdziwy ponadczasowy tytuł. Artykuł ukazał się w Pixelu #37, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania magazynu w druku oraz po cyfrowe wersje. Zagrali kultowe role filmowe. Ile zarobili na słynnych produkcjach? Cały świat pokochał ich za kultowe role w słynnych produkcjach. Czy oznacza to, że aktorzy dostali także wynagrodzenie adekwatne do statusu filmów takich jak "Titanic", "Matrix", "Mad Max", "Pretty Woman" czy "Gwiezdne Wojny"? Wcale niekoniecznie! Sprawdziliśmy, ile zarobili aktorzy, którzy zagrali w kultowych już filmach! 25 Zobacz galerię Materiały prasowe Will Smith za udział w 3. części filmu "Men in Black" zainkasował aż 100 mln dolarów Julia Robert za film "Pretty Woman" otrzymała gażę w wysokości 300 tys. dolarów Kiedy Colin Farrell dostał za film "Alexander" honorarium w wysokości 15 mln dolarów, stwierdził, że dziwnie się czuje, kiedy na jego konto wpływają tak wielkie kwoty Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Jak mierzyć sukces filmów? Podstawową kwestią jest oczywiście kwota, jaką dana produkcja zarobiła przez wszystkie lata od premiery. Jest jeszcze inny wskaźnik - kultowość, który jest jednak dyskusyjny i nieoczywisty. Bez względu jednak na to, czy "Titanic", "Matrix", "Pretty Woman", "Batman", "Gwiezdne Wojny" czy "Pulp Fiction" są dla nas filmami kultowymi, to w historii kina do takiej rangi ten obraz już urósł. Aktorzy, którzy zagrali takich produkcjach, wcale nie musieli czuć potencjału, którzy drzemie w filmach. Większość z widzów przyzwyczajona jest, że popularne filmy, które zarobiły ogromne pieniądze, są także istną żyłą złota dla aktorów, którzy wcielali się w role bliskie naszym sercom. Czy faktycznie tak jest, że udział w kultowym obecnie filmie jest równoznaczne z sowitym czekiem? Nie zawsze tak było. To którzy aktorzy zarobili krocie, a którym nie wystarczyło nawet na przysłowiowe waciki? Zapraszamy do obejrzenia naszej galerii! Resztę artykułu znajdziesz pod materiałem wideo: Oni zagrali kultowe role filmowe. Ile zarobili na słynnych produkcjach? 1/25 "Titanic" był jednym z najdroższych filmów w historii, ale także zarobił rekordowo dużo. Według niektórych wyliczeń w sumie przyniósł producentom nawet ponad 2 mld dolarów. Ile zarobiła Kate Winslet za rolę w "Titanicu"? Nigdy nie zostało to oficjalnie podane do wiadomości, jednak według IMDb aktorka zainkasowała niespełna 2 mln dolarów. Materiały prasowe 2/25 Filmowy partner Kate Winslet w hicie "Titanic" także nie obłowił się niewyobrażalnie na roli. Chociaż na swoim koncie miał już wcześniej kilka produkcji, to za udział w filmie o katastrofie słynnego liniowca Leonardo DiCaprio miał - według informacji MTV - zainkasować niespełna 2,5 mln dolarów. 3/25 "Matrix" był przełomowym filmem w kinematografii. Innowacyjny, intrygujący i wciągający obraz wówczas jeszcze braci (a obecnie sióstr) Wachowskich wybił na szczyty popularności Keanu Reevesa. Najwyraźniej aktor przeczuwał, że film będzie iście kultowy, bo za swoją grę zażyczył sobie wysokiego honorarium. Za wszystkie trzy części zainkasował w sumie ponad 250 mln dolarów, co daje 83 mln dolarów na każdą z części. Materiały prasowe 4/25 Julia Roberts nieodzownie kojarzy się milionom widów z rolą w filmie "Pretty Woman". Wzruszająca historia romantyczna, w której Robert wciela się w role prostytutki, wciąż jest jedną z najchętniej oglądanych komedii. I chociaż aktorce film przyniósł sławę, to nie przyniósł wielkich pieniędzy. Jej honorarium wyniosło około 300 tys. dolarów. 5/25 "Absolwent" to film, który zmienił oblicze kinematografii i zapewnił fantastyczny start Dustinowi Hoffmanowi do wielkiego świata. Aktor obecnie ma status legendy - tak samo zresztą jak jego gra w "Absolwencie". Czy za sławą poszły też pieniądze? Hoffman zarobił na tym 17 tys. dolarów. Materiały prasowe 6/25 Wierny, opiekuńczy, ale i waleczny Sam z trylogii "Władca Pierścieni" nie może powiedzieć, że stał się krezusem po tym, jak miliony widzów obejrzało jego zmagania w świecie Tolkiena. Chociaż Sean Astin spędził ponad 430 dni na planie, to za swoją grę we wszystkich trzech częściach ogromnego hitu kasowego dostał zaledwie 250 tys. dolarów. Materiały prasowe 7/25 W 1977 r. dla milionów ludzi na świecie narodziła się legenda. Kiedy na ekranach pojawił się film "Gwiezdne wojny: Nowa Nadzieja", świat oszalał. I to ku zaskoczeniu twórców, którzy nie całkiem wierzyli w sukces. Mimo genialnej historii mieli stosunkowo niski - zaledwie 11 mln dolarów - budżet. Z tego tylko 10 tys. wpadło na konto Harrisona Forda, który wcielał się w postać Hana Solo. Agencja BE&W 8/25 Kiedy w 1979 r. na ekrany kin wszedł "Mad Max", chyba nawet sami twórcy nie spodziewali się, że ich futurystyczny i postapokaliptyczny świat zachwyci tak wiele osób. Tym bardziej że budżet oryginalnej pierwszej części wynosił niespełna 200 tys. dolarów. W obliczu tej kwoty nie dziwi, że Mel Gibson dostał za udział w filmie zaledwie 15 tys. dolarów Materiały prasowe 9/25 Robert Downey Jr. jest jednym z najpopularniejszych aktorów w Hollywood. W ostatnich latach wcielał się w postać Iron Mana, ale to nie za te filmy dostał największą gażę. Zanim przystąpił do obsady "Avengers: Wojna bez granic", ostro negocjował swoje stawki. Zgodził się na wpływy z poprzednich części, które dodano do jego honorarium. W sumie na "Avengers: Wojna bez granic" zarobił 75 mln dolarów. Materiały prasowe 10/25 Bruce Willis jako John McClane to kwintesencja kina akcji. Krnąbrny policjant, który swoją niesubordynacją ratuje świat, na stałe wpisał się w historię kina i popkulturę globalną. Sam Bruce Willis chyba wyczuwał pismo nosem, skoro za udział w filmie "Szklana pułapka" w 1988 r. zainkasował 5 mln dolarów. Materiały prasowe 11/25 Johnny Depp długo pracował na swoją pozycję w świecie Hollywood. Kiedy przyjął rolę Jacka Sparowa w serii "Piraci z Karaibów", nie zamierzał pracować za pół darmo. Za każdą z części otrzymał po 90 mln dolarów. Thomas Niedermüller/Getty Images for Zurich Film Festival / Materiały prasowe 12/25 Colin Farrell w 2004 r. wcielił się w postać Aleksandra Wielkiego w historycznej superprodukcji "Alexander". Młody i w zasadzie początkujący aktor otrzymał za swoją grę aż 15 mln dolarów. Przyznał później, że dziwnie się czuł, "kiedy na jego konto wpływają takie sumy". Materiały prasowe 13/25 Wojownicza i nieustraszona Wonder Woman wcale nie okazała się wojowniczką o ogromną gażę. Gal Gadot, która zagrała główną rolę w "Wonder Woman" zainkasowała dość skromne 300 tys. dolarów. Materiały prasowe 14/25 Will Smith doskonale zna swoją wartość. Nie zamierza się rozdrabniać, ponieważ wie, że filmy z jego udziałem i tak przyniosą wielkie zyski. Dlatego nie powinno dziwić, że za udział w 3. części serii "Men in Black" zażądał 100 mln dolarów. Oczywiście takie honorarium otrzymał. Kaliva / Shutterstock 15/25 Harrison Ford dość długo dał się namawiać na kontynuację jego kultowej serii o przygodach Indiany Jonesa. Ford - niczym prawdziwy profesor - wynegocjował, że za udział w filmie "Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki" otrzyma 65 mln dolarów. Materiały prasowe 16/25 Seria "Mission Impossible" zapewniła Tomowi Cruise'owi dozgonną popularność. Ale także sprawiła, że jego konto spęczniało. Szczególnie jeśli mówimy o części "Mission Impossible: Ghost Protocol". Tom Cruise otrzymał za grę w tym filmie 75 mln dolarów. s_bukley / Shutterstock 17/25 Dla wielu osób Stifler z filmu "American Pie" był jedną z najbardziej denerwujących postaci filmowe w historii. Sean William Scott, który przyczynił się do wielkiego kasowego sukcesu filmu, a także wystąpił w jego kontynuacjach, za udział w pierwszym obrazie zarobił zaledwie 8 tys. dolarów. kadr z "American Pie" / Materiały prasowe 18/25 Bruce Willis jak prawdziwy twardziel, którego grywał wielokrotnie, długo negocjował swoją stawkę, zanim zgodził się zagrać w horrorze "Szósty zmysł". I chociaż w filmie grał ducha, to na jego konto wpłynęły bardzo realne 20 mln dolarów. Na dodatek aktor oczekiwał części od zysków, dzięki czemu całkowite honorarium wyniosło aż 115 mln dolarów. vipflash / Shutterstock 19/25 Może nieco trudno w to uwierzyć, ale Brad Pitt także kiedyś był początkującym aktorem. Kiedy wcielił się w postać w filmie "Thelma i Louise", nie oczekiwał milionowej gaży. I też nikt mu takiej nie oferował. Brad Pitt zadowolił się honorarium w wysokości 9 tys. dolarów. Materiały prasowe 20/25 Arnold Schwarzenegger doskonale nadawał się do roli Conana Barbarzyńcy. Kiedy były kulturysta przyjął propozycję zagrania głównej roli w filmie "Conan Niszczyciel", wycenił się dość wysoko. Za swoją rolę w fantastycznym filmie zainkasował w 1984 r. 250 tys. dolarów. Materiały prasowe 21/25 Jeff Daniels razem z Jimem Carreyem stworzyli niezapomniany duet "inteligentnych inaczej". Komedia "Głupi i głupszy" jest jednym z większych kasowych hitów. Niestety nie dla Danielsa, który wcale się z tej okazji nie obłowił. Za grę w szalonej komedii otrzymał 50 tys. dolarów. Co ciekawe jego partner filmowy za udział w tej samej komedii dostał czek opiewający na... 7 mln dolarów. New Line Cinema/Getty Images / Getty Images 22/25 Jest wielce prawdopodobne, że nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że Oprah Winfrey zagrała w jednym z najważniejszych filmów w historii amerykańskiej kinematografii. Obecna królowa talk-show i potentatka medialna za rolę w filmie "Kolor purpury" dostała w 1986 r. nawet nominację do Oscara. Ile zarobiła za udział w filmie? Skromne 35 tys. dolarów. Materiały prasowe 23/25 Mrukliwy i często narkotyzujący się płatny morderca Vincent Vega w filmie "Pulp fiction" to postać bardziej niż kultowa. Memiczna wręcz! Sława i wpis do historii kultowych postaci dla Johna Travolty nie był skokiem na kasę. Aktor zarobił na obrazie Quentina Tarantino nieco ponad 150 tys. dolarów. Materiały prasowe 24/25 Tom Hanks doskonale zagrał dowódcę oddziału alianckiego, który poszukuje jednego z braci. "Szeregowiec Ryan" był filmem wybitnym, a twórcom przyniósł uznanie, jak również pokaźny zysk. Toma Hanks chciał mieć udział w tym zysku, ale nie był zachłanny. Zadowolił się dobrymi słowami krytyków oraz 40 mln dolarów honorarium. CBS via Getty Images / Getty Images 25/25 W filmie "Batman" z 1989 r. zagrała plejada gwiazd hollywoodzkich. Wśród nich był także Jack Nicholson, który wcielił się w postać Jokera. Za swoją kreację miał dostać 6 milionów. Aczkolwiek aktor miał także zapewnić sobie część z wpływów, co ostatecznie podniosłoby kwotę honorarium do 50 mln. Materiały prasowe Data utworzenia: 20 czerwca 2021 12:00 To również Cię zainteresuje

aktorzy z filmu gwiezdne wojny